adwokat Bartosz Gajek

⛑️ główny ratownik

Jako adwokat pomagam kreatywnym rozwiązać problemy z jakimi borykają się ich agencje marketingowe. Przeczytasz tutaj jak uniknąć błędów popełnianych w Twojej branży – tych najczęstszych i… tych najbardziej kosztowych. Podpowiem Ci jak umowy mogą chronić efekty Twojej pracy i jak zadbać o to, żeby zawsze działały na Twoją korzyść. Wreszcie poradzę Ci jak porozumieć się z trudnym klientem (TYM który spędza Ci sen z powiek), a gdy wszystko inne zawiedzie – jak skutecznie dochodzić swoich praw przed sądem...
[Więcej >>>]

Umów bezpłatną konsultację

Sklep z umowami

O blogu

Uwielbiam wesela.

Raz primo wesele to święto miłości, a miłością należy się dzielić.

Dwa primo 😜 uważam się za świetnego tancerza, a wesele to jedyna okazja, aby nikt nie czuł się uprawnionym do wyprowadzenia mnie z tego błędu.

Zawsze powtarzałem „idź na wesele, a spotka cię coś dobrego”.

No dobrze, nie było to moje motto, ale z perspektywy czasu z czystym sumieniem potwierdzam prawdę życiową w nim zawartą.

Można powiedzieć, że blog który właśnie czytasz powstał przy weselnym stole, a przynajmniej tam rzucone zostało ziarno, z którego wykiełkował.  Otóż całkiem niedawno dobrych kilka lat temu wraz z małżonką zostaliśmy „posadzeni” przy stole, przy którym pewien nienagannie ubrany i uczesany jegomość szybko dał się poznać jako „coach biznesu”.

Trzeba przyznać, że miał gadane, bo zanim jeszcze zdążono podać rosół (na marginesie: uważam go za warunek sine qua non udanego weseliska…) przy stole już rozgorzała moderowana przez niego dyskusja o rzeczach ważnych, trudnych i mających „realny impact” na nasze życie.

Szczerze mówiąc poczułem się nieswojo i szybciutko czmychnąłem dowiedzieć się czy Pan młody doszedł do siebie po wieczorze kawalerskim…i jak to zrobił. „Coach z piekła rodem” jak go sobie nazwałem „dopadł” mnie przy stole dopiero parę godzin później. Przysiadł się.

– A ty Bartku czym się zajmujesz – zagadnął.

– Jestem adwokatem. Rozmawialiśmy już przecież… – odburknąłem najmilej jak potrafiłem.

– To jest twój zawód, czyli to co robisz, a ludzie zajmują się tym co w zawodzie lubią. Czym ty lubisz się zajmować w swoim zawodzie? – Pytanie zawisnęło (albo zawisło) w powietrzu.

Przełknąłem głośno ślinę.

Wiedziałem, że właśnie dałem się wciągnąć się w szermierkę słowną z retorycznym odpowiednikiem Zorro.

I to samemu będąc uzbrojony w szpadę wielkości wykałaczki.

Wydukałem więc, że w sumie to lubię prawo dotyczące reklamy, Internetu i umów, które to regulują. W ogóle współpracę z branżą kreatywną i te sprawy zawsze mile wspominam.

Lubię znaczy się.

Mój rozmówca był nieprzekonany – ...czyli nie wiesz?

– Wiem! – rzuciłem spanikowany.

– No to powiedz to dwoma słowami.

Zimny pot oblał moje czoło.

Podniosłem szklankę z wodą do ust, aby zyskać na czasie (całe dwie sekundy..).

Wiedziałem, że albo udzielę dobrej odpowiedzi, albo czeka mnie coś na kształt „tęgiego, intelektualnego lania”.
Nabrałem powietrza, nadąłem usta i niczym saper, niemalże na bezdechu i z zamkniętymi oczami, przeciąłem metaforyczny czerwony kabelek.

– Pomagam kreatywnym?

– O! To całkiem nieźle, ale czy adwo..

Przychodzę na ratunek kreatywnym!!! – szybko wtrąciłem.

I chociaż orkiestra grała „ile fabryka dała” doszedł mnie pomruk aprobaty mojego rozmówcy.

Kiedy następnego dnia w hotelu ratowałem się kawą moja odpowiedź nadal mnie zastanawiała.

„Przychodzę na ratunek kreatywnym” skąd u licha TO się wzięło i co ja mam z TYM zrobić?

„Bo w sumie to ja nic nie muszę…” pomyślałem melancholijnie wpatrując się resztki czarnego naparu.

Albo nie, założę bloga!

Tylko takiego prawdziwego, żeby ludzie w branży faktycznie go czytali i coś z niego wynosili.

„Ba, może faktycznie komuś przyjdę na ratunek” – pomyślałem.

Zacząłem snuć wielkie plany, bo wtedy rozpierała energia, motywacja, inspiracja i całkiem pokaźna ilość kofeiny.

Ale co było dalej?

Chciałbym napisać „jak postanowiłem tak też zrobiłem” i dodać „a resztę już znasz„.

Pełen sukces i Happy End. Dziękuję za uwagę *kurtyna*.

.

.

.

.

Tyle, że nie mogę.

Bo ten blog rodził się w bólach.

Co się wziąłem za temat to natrafiałem na minę w postaci wybuchowej mieszanki własnej niewiedzy i wewnętrznych oporów 😁.

Przed czym?

Przed pisaniem („jak i co pisać?”). Przed mówieniem („ale co mam mówić?”).  W ogóle przed byciem obecnym na blogu, na podcaście czy w youtube („jak TO w ogóle zacząć?”)

I był też taki zwyczajny strach przed pokazaniem się Tobie.

Że oto jestem ja, prawnik niefilmowy, a zatem niedoskonały w swojej zwyczajności…

Z tymi wszystkimi moimi demonami postanowiłem stanąć w szranki w pamiętny dzień 14.08.2018 r.

Wtedy po dobrych kilku tygodniach kreatywnych męczarni (znasz to? 😁) postanowiłem po prostu wyciągnąć telefon i nagrać odcinek o liście adwokackim. Dodatkowo zrobiłem sam ze sobą takiego „deala”: nagrywam jednym ujęciem i…co ma być to będzie.

Terapia szokowa okazała się przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę”, bo sprawiła, że przez kolejne 33 dni dosłownie nie mogłem się oderwać od bloga.

Przypomniały mi się wtedy stare czasy, gdy jeszcze jako „prawniczy świeżak” zetknąłem się z agencjami reklamowymi.
Ich praca wtedy interesowała mnie, co najmniej tak samo jak ich problemy prawne. Czasami nawet bardziej 😃.

I co?

Cóż powiadają, że stara miłość nie rdzewieje 😉.

A oto i dowód:

moje wystąpienie na web.lex Meeting 2019

Z faceta, który cierpiał katusze gdy przyszło mu zacząć blogowanie stałem się osobą, która DOSŁOWNIE nie mogła się doczekać żeby przyjść na konferencję i móc opowiedzieć o blogu i marketingu prawniczym.

Dlaczego?

Bo marketingiem dzisiaj, kolokwialnie rzecz ujmując, po prostu się jaram

A może przesadzam?

Jeżeli ktoś sam z siebie wstaje przysłowiowym „bladym świtem” w wolną sobotę żeby „podłubać przy niedokończonym wpisie” i „pomajstrować przy blogu” to coś jest „na rzeczy” 😄.

Ale oceń sam.

A mój cel w prowadzeniu bloga oraz specjalizacji w prawie reklamy i marketingu?

Jest bardzo prosty:

Chcę pracować z klientami których lubię, nad sprawami które mnie interesują i za wynagrodzenie które mnie satysfakcjonuje.

Może nie jest to „mission statement”, który zaaprobowałby wspomniany weselny coach, ale…inspiruje mnie…mała knajpka w Syrakuzy 😉.

*   *   *

Trudno mi w to uwierzyć, ale „stuknęło”mi już okrągłe pięć lat blogowania.

Od czasu wspomnianego na wstępie weseliska w tym samym gronie odbyły się już chrzciny, a coach z piekła rodem podobno się teraz zajmuje panelami słonecznymi.

Niemniej jednak blog trwa, ja trwam przy blogu, a blog jest we mnie 😃.

Tutaj możesz przeczytać co poradziłbym sam sobie, gdybym mógł to zrobić pięć lat temu.

*****

Zobacz także:

Podziękowania dla:

  • Photo credit: jpangan3 on VisualHunt.com/ CC BY-NC-ND